Podniosłeś się jedynie na rękach, gdyż nogi były unieruchomione. Próbowałeś, starałeś się, wkurwiałeś... Aż wreszcie uniosłeś się na dwóch kijach i stanąłeś w prostej pozycji. Utrzymanie równowagi było trudne. No i ruszyłeś. Po drodze wypieprzałeś się co chwila i trochę zajęło Ci ponownie wstanie - było to cholernie męczące, a głód doskwierał i ty słabłeś.
Po jakichś trzech godzinach marszu (nie licząc kilku godzinnego wstawania) doszedł Cię głos - wreszcie ludzki, lub raczej przypominający ludzki. Kilka rozmawiających osób.
Przed i za tobą wydeptana trasa. Po obu bokach gęste lasy i wysokie trawy. A wszędzie gęsta mgła i śmierdzące powietrze.