Imię: Siwail’skrijijt (potocznie nazywana Iskrą)
Nazwisko: Zannanz’za
Wiek: wygląda na ok. 19 lat ludzkich, w istocie ma ich około 170
Wzrost: 173 cm
Waga: 42 kg
Rasa: Drow w szerokim tego słowa znaczeniu
Statystyki:
SIŁA Mierna
WYTRZYMAŁOŚĆ Mierna
SZYBKOŚĆ Przeciętna
ZRĘCZNOŚĆ Przeciętna
MĄDROŚĆ Powyżej przeciętnej
PSYCHIKA Znacznie powyżej przeciętnej
Inwentarz:
Głowa :: szeroki kaptur, wielokrotnie zszywany i łatany
Szyja :: wisiorek (krzyż z łbem wilka tam, gdzie się zbiegają ramiona)
Korpus :: Długa, poszarpana peleryna z kapturem z wysokim kołnierzem, pod spodem dopasowana do chudego ciała koszula bez zdobień,
z ciemnego, dobrej jakości materiału, jednak wyraźnie znoszonego.
Dodatkowo tobół noszony na ramieniu
Ręce :: krótka, fantazyjnie wygięta szabla z rękojeścią zdobioną w motyw węży i pająków
Prawa dłoń ::
Lewa dłoń ::
Nogi :: dopasowane, idealnie przylegające spodnie z dobrej skóry, z dołączonymi doń różnymi paskami.
Dodatkowo dobre, ciężkie Bute, podkute żelazem
Palce ::
Sakiewka: 50 sztuk złota
Historia:
Nie była ani miłosierna, ani przyjazna dla kogokolwiek oprócz siebie. Była akolitą, a droga kleryczki była dlań jedyną słuszną ścieżką. Jedyną ścieżką, którą należy podążać, jedyną właściwą.
Była istnym uosobieniem kapłanki – surowa, pewna siebie, utalentowana, nieziemsko piękna i całkowicie oddana swej wierze.
Nazywano ją Iskrą, na wzgląd jej oczu – zdawać by się mogło, że w jej oczach płonie cały świat, a przynajmniej jego spora część.
Nie liczyła sobie więcej niż sto kręgów, wiele osób postronnych twierdziło, że była za młoda, by stać się wierną kapłanką Matki.
Wielu też sądziło, że jest zbyt cicha, spokojna i co najgorsze tolerancyjna. Jednak wbrew plotkom i opiniom, data jej święceń została wyznaczona.
Nieodwołalnie.
Któżby się spodziewał kłopotów? Na pewno nie ona, możliwe, że nawet jej wrogowie, a byli rozliczni, nie podejrzewali tego, co zaistniało.
Wszystko poszło nie tak. Wszystko runęło jak domek z kart. Jak gdyby nigdy nic, zawalił się cały jej świat.
W społeczeństwie drowów nie ma miejsca na coś takiego jak współczucie czy litość.
Wszyscy jak jeden mąż rzucili się na dom, z którego oficjalnie pochodziła i zrównali go z ziemią. Wyrżnęli w pień wszystkich domowników.
Jednak „nagrody głównej” nie udało im się znaleźć. Wydawać by się mogło, że znikła z powierzchni ziemi.
Oczywiście, z wielkim trudem udało się ją schwytać, a widok tej niegdyś urodziwej kleryczki dotknął wszystkich. Nie była ona nawet cieniem dawnej siebie.
Wychudzona, blada jak sama śmierć, chora na ciele jak i duchu, zaszczuta. Włosy straciły dawny blask, policzki zapadły się, wzrok zdziczał jeszcze bardziej.
Stała nad stosem martwych, ułożonych jak do snu ciał. Gdyby mogła, pewnie by śmiała się, lodowato, tryumfalnie, jednak choć na pokrytych bliznami wargach królował uśmiech szaleńca, z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
Matka odebrała jej wszelki głos. Teraz dziewczyna była nikim.
Data jej egzekucji została wyznaczona równie szybko, co święceń. Nikt nie miał jednak najmniejszych wątpliwości co do tego, że Bogini pragnie widzieć śmierć niewiernej.
Pobudzało to wszystkich mieszkańców miasta bardziej niż wojna czy walka. Ginęła kobieta, w oficjalnej rewindykacji. To oznaczało zmiany w feministycznym społeczeństwie mrocznych elfów.
Tak jak w poprzedniej sytuacji, nikt nie spodziewał się rozwoju wypadków, takiego splotu zdarzeń. Nikt nie spodziewał się, że heretyk wymknie się z doskonale strzeżonej świątyni, że ześlizgnie się z ołtarza. Że zniknie ot tak, na oczach wszystkich.
A zniknęła, na oczach wszystkich zgromadzonych
I nikt nie potrafił wyjaśnić, jakim cudem mogła to ona zrobić. Fakt pozostał niestety faktem - heretyczka umknęła.
Nastroje padły, a miasto znalazło się o krok od rewolucji, albo i upadku.
To nie było atoli problemem Iskry. Teraz miała zupełnie co innego na głowie.
***
„Wysoka, chuda, drowka? Po kiego licha szukacie tej zarazy? Mówię wam, napytacie sobie biedy jak nic, lepiej zostawić ją w spokoju.
Ależ oczywiście, to nie mój interes, ale widzisz, jestem tu leśnikiem. Co to ma do tego? A to że takich jak ty po zabiciu zostawia akurat w moim dystrykcie a sprzątanie waszych ścierw nie jest bynajmniej rozkoszą.
Jasne, waszmości, powiem, tylko weźcie ten brzeszczot z mojego gardła. Tak lepiej.
Cóż, pojawiła się w naszej wsi gdzieś dwie dekady temu.
Lało wtedy jak z cebra przez okrąglutki tydzień, mówię ci. Wszyscy jak jeden siedzieliśmy w naszej karczmie i chlaliśmy jak zwykle – na umór.
Weszła do środka jak taki duch, bezgłośnie… No z początku tośmy myśleli, że to zjawa jaka, albo podobne widziadło.
Była sucha jak pieprz, ubrana w jakiś fikuśny strój, ale poza tym, KIM była, najbardziej rzuciły nam się w oczy jej buty - na obcasiku, z wywiniętymi cholernie noskami.
No od razu wiadomo, że z jakowyś obcych krain, nie?
W pierwej chwili to myśmy zdębieli, owszem, drowy się widuje , ale rzadko – sukinkoty chędożone wolą te swoje te no… gawry. Potem jak minął ten no… zestrachanie tośmy chcieli się na nią rzucić, ale nie, skąd.
Ledwo wykonaliśmy ze dwa kroka ku tej małej… a już cofnęliśmy się jak zestrachane króliki. I cholera wie dlaczego, bo choć te swoje ślepia miała zaiste porażające, wydawała się słaba i chora.
Wiecie no… łatwa zdobycz, ukatrupić taką da się sto i więcej sposobów.
Takowo jednak podeszła do szynkwasu. Skinęła uprzejmie tym parszywym łbem żonie piwowara, której że ta karczma jest, od kiedy jej stary padł sześć jesieni temu.
Myślałem że baba padnie na atak jakowyś od tej małej…
Takowo mała nabazgrała coś palcem w powietrzu, wysupłała kilka monet z sakiewki, która diabeł wie skąd była przy jej pasie i ruszyła na górę zajazdu, gdzie to przejezdni się zatrzymywali na popas u nas.
Następnym razem widzieliśmy ją bodajże na następną zimę. Przyszła prowadząc ze sobą jakiegoś chłopa, człeka, nooo.
Od razu poszła do Sołtysa i na migi zaczęła mu coś tam tłumaczyć. A ten chłop jak stał tak stał z takim owczym wyrazem zarośniętej mordy.
A nasz sołtys to przed tym psim bękartem tylko łbem kiwał i ostatecznie wręczył jej sporą, brzeczacą sakwę. No i tyleśmy ją widzieli, póki nie pojawiła się ze dwie jesienie później.
Cały las był usłany trupami tych jej ziomków, a ona stała pomiędzy nimi wszystkimi, poruszając ustami, wykrzywionymi w grymasie zadowolonego obłąkańca jak ryba, no, taka z wody co wyciągnięta. Jak później sprawdzalim, to każdy z tych psich synów miał poprzetrącany kark, jakby ten mały bękart zakradał się do każdego od tyłu i no.. sami wiecie, a potem dostarczył ich w jedno miejsce. Był wyraźne ślady no... na trawie. Ali nasz cyrulik nie stwierdził, by ktokolwiek ich dotykał.
Jedno mogem stwierdzić na pewno – nie właź jej w drogę. Iskra sama wejdzie w wasze układy, jeśli tylko zechce.
Ja tam nie głupi, zbliżać się do tej wariatki nie będę. Bo toż wariatka i odludek, ot co. No, ale naszych traktuje przyzwoicie.
Swoich wyrżneła no od razu. „
Derht, leśniczy
(jeżeli w jakim kolwiek miejscu przesadziłam, lub coś sie nie zgadza, prosze o uwagi. Przepraszam że tak późno )