Imię: Izajasz (choć częściej zwą go Kolorowym Szczurem, ze względu na ubiór i charakter. Lub po prostu Szczurem)
Wiek: Trzydzieści i dziewięć lat
Wzrost: Całe sto osiemdziesiąt cherlawych centymetrów
Waga: Sześćdziesiąt kilogramów z hakiem
Rasa: Czystej krwi człek. Na jego drzewie genealogicznym nie gościł ani jeden nieludź.
Statystyki:
SIŁA Znacznie poniżej przeciętnej
WYTRZYMAŁOŚĆ Znacznie poniżej przeciętnej
SZYBKOŚĆ Przeciętny
ZRĘCZNOŚĆ Przeciętny
MĄDROŚĆ Znacznie powyżej przeciętnej
PSYCHIKA Znacznie powyżej przeciętnej
Inwentarz:
Głowa :: Tiara, jaką noszą magowie.
Szyja ::
Korpus :: Obszarpany, kolorowy płaszcz.
Ręce ::
Prawa dłoń ::
Lewa dłoń ::
Nogi :: Poszarpane portki i stare buty.
Palce ::
Sakiewka: 50 sztuk złota
Historia:
Izajasz, siedząc w karczmie, przerzucał z dłoni do dłoni pękatą sakiewkę. Wydanie bandy konspiratorów nie było może chwalebne, ale jakże opłacalne... Usiadł wygodniej na krześle i nonszalancko gestem przywołał do siebie karczmarza.
- Piwa, byle migiem. - rzekł zarozumiałym tonem.
Krępy staruch sapnął wściekle, ale podreptał do beczki ze złocistym trunkiem. Izajasz schował sakiewkę za pazuchę i położył nogi na rozpadającym się stoliku. Ucieczka do Dzikich Obszarów Centralnych była świetną decyzją, pomyślał kilka minut później delektując się piwem. Opuścił dłużników, wrogów, przyjaciół... nie, nie miał przyjaciół, więc tylko odciął się od nieprzyjaciół. W każdym razie, zmiana jak na razie wychodziła magowi na dobre. Zaszył się w jednej z ludzkich kolonii i przez tydzień infiltrował sabotażystów i innych idiotów, którzy chcieli niszczyć kopalnie i temu podobne. Następnie ich wydał co ważniejszym personom i nieco zarobił. Co prawda straszono go, że pełno tu zbirów i monstrów, ale Izajasz nie dowierzał temu. Poza tym, wszędzie indziej czekały na niego rozmaite zbiry, a na razie na tych tu obszarach znało go tylko kilku. Izajasz dokończył piwa i wyszedł z prowizorycznej karczmy. Skierował się do krzaków, gdzie miał zamiar oddać się zaspokojeniu naturalnej potrzeby. Gdy kończył, poczuł uderzenie drewnianej lagi na potylicy, a później dużo gwiazdek i ziemię.
Gdy był nieprzytomny, przypomniało mu się całe jego życie. Rodzice oddali go do akademii magicznej, by się kształcił na kogoś porządnego. Izajasz nawet dostał kilka dyplomów, pochwałę od ważnych znakomitości i dobrze płatną posadę wykładowcy na akademii, którą objął tuż po zakończeniu studiów. Życie profesora raczej mu nie odpowiadało, więc złożył wymówienie i ruszył w świat szeroki, by podróżować i czynić dobro. Rzeczywistość była jednak bardziej brutalna niż się Izajaszowi wydawało. Po tygodniu nie miał co jeść, więc pracował tu i tam, jako pucybut, tępiciel robactwa i popychadło. Przychylność wielu dostojnych zyskał dopiero wtedy, gdy zaczął szpiegować i donosić, w czym był co najmniej świetny. Awansował w drabinie społecznej, znano go, choć wcale nie szanowano. W końcu, kilku dryblasów których usiłował wrobić obiło mu twarz i wrzuciło do rzeki. Wtedy Izajasz postanowił wziąć swoje tyły w troki i zwiał ile sił w nogach do Dzikich Obszarów, pozostawiając niech-ją-szlag-cywilizację.
ŁUP! Mag odzyskał zmysły. Ręce miał spętane powrozem. Plecami oparty był o drewniany pal, od którego nie mógł się uwolnić. Przed sobą miał ogromnego psa. Ogromnego. Z ogromnymi kłami, łapami i olbrzymimi strugami piany cieknącymi mu z pyska. Po chwili zrozumiał, że jest na jakiejś arenie. I to jako, niestety, ofiara. Gdy podniósł wzrok, dojrzał na drewnianym podwyższeniu kilka sylwetek.
- Nieprzyjemnie ci, co? - rzekła jedna z osób na górzze. - Mój pies czeka aż się ruszysz, więc radziłbym ci pozostać nieruchomym.
- Przeżyjesz, jeśli obiecasz coś dla nas zrobić. - krzyknęła druga. Pies głośniej zawarczał.
- Chodzi o... - zaczęła trzecia.
Z historii wynika, do kogo chcę się udać.