Karta Postaci
Imię: Synthia
Nazwisko: von Voreyn
Wiek: około 150 lat
Wzrost: 189 cm
Waga: 65 kg
Rasa: Elf
Statystyki:
SIŁA powyżej przeciętnej
WYTRZYMAŁOŚĆ poniżej przeciętnej
SZYBKOŚĆ znacznie powyżej przeciętnej
ZRĘCZNOŚĆ powyżej przeciętnej
MĄDROŚĆ przeciętna
PSYCHIKA poniżej przeciętnej
Inwentarz:
Głowa ::
Szyja ::łańcuszek srebrny z wisiorkiem w kształcie liścia
Korpus :: Czarna koszula z dobraj jakości jedwabiu .
Ręce :: rękawice skórzane
Prawa dłoń :: Długi elfi miecz ze stali księżycowej , z rubinowymi zdobieniami
Lewa dłoń :: Długi elfi miecz ze stali księżycowej , z rubinowymi zdobieniami
Nogi :: Długie niekrępujące ruchów spodnie . Na stopach wysokie, skórzane buty do jazdy konnej.
Palce ::
//urywki z historii postaci , nadal się tworzy
//
Synthia przyszła na świat w jednym z największych elfich miast w rodzinie szlacheckiej. Jej matka była damą dworu, ojca zaś nie znała. Jedyne co było jej wiadome to to, że matka miała romans z przedstawicielem jakiejś innej rasy, a ona była jego owocem. Matka nigdy się nią nie zajmowała. Robiło to jej przyrodnie rodzeństwo - dużo starsze od niej oraz jej ojczym, który jednak większość czasu spędzał na zamku króla na naradach. W końcu rola głównego dowódcy do czegoś zobowiązywała. Dziewczyna większość czasu spędzała z braćmi Lindirem, Finarfinem i Orilionem. Może z tad jej pociąg do miecza?
Słońce niedawno wzeszło nad horyzont oświetlając jasne budynki ciepłymi promieniami . Malutka(mająca może ze 3 latka) elfka o intensywnie zielonych oczach i krótkich czarnych kreconych włoskach , bawiła się w ogrodzie jednego z bogatszych domów. Dostrzegła motylka i ruszyła dość szybko za nim śmiejąc sie perliście. Gdy przebiegała obok drzew potknęła się o korzeń jednego z nich i upadła zdzierając sobie kolano, widząc krew i czując ból rozpłakała się. Pobiegła do matki ktora właśnie weszła do ogrodów z jej siostrą , chciała się przytulić do mamusi. Elfka zaś spojrzała na nią z odrazą i odepchnęła ją od siebie.
- Nie zbliżaj się do mnie bękarcie, nie jesteś moim dzieckiem, nie chciałam Cię... - odwróciła się na pięcie i zniknęła w domu, pozostawiając córkę zanoszącą się jeszcze większym płaczem.
Niemal od razu znalazła się przy niej siostra, wzięła na ręce nie przejmując się, że krople krwi brudzą jej suknię.
- Cichutko Syn, już dobrze, jestem z Tobą... zabiorę cię do domu i zobaczymy to Twoje kolanko, kochanie. - to powiedziawszy zabrała małą do domu.
Wygląd:
Lekcja jazdy konnej trwała już dobre parę godzin. Mimo że pogoda nie dopisywała - cały czas padało, ćwiczyli dalej tak jakby płaszcze i kaprury na głowach odizolowywały ich od kapryśnej matki natury.
W końcu dwie postaci podjechały do stajni, aby zostawić konie pod opieką stajennego i ruszyły w stronę rezydencji. Wyższa postać otworzyła drzwi i przepuścił niższą .
- Ach Lindirze, już myślałam że zajeździmy konie. Tak długo kazałeś mi trenować. - odezwał się kobiecy delikatny głosik, gdy niższa postać zdejmowała płaszcz. Na ramiona owej elfki wysypały się czarne loki, a jadowicie zielone oczy wpatrywały się z roześmianymi iskierkami w towarzysza.
- Nic podobnego - roześmiał się - nie wykręcisz się. Doskonale wiesz że te konie są w stanie wytrzymać dużo więcej.
Elfka zdjęła płaszcz z ramion i zawiesiła na wieszaku. Miała smukła sylwetkę, a mimo stroju jeździeckiego widać było, że ma kształtne piersi i wąską talię. Ot, niemal perfekcja gdyby troszkę nie za duże biodra. Gdy dostrzegła w drzwiach jednego z pokoi dostojnego elfa jej malinowe usteczka wygięły się w ślicznym uśmiechu.
- Dzień dobry tatku - podeszła do niego i przytuliła się. Ten odwzajemnił uścisk oraz uśmiech i odpowiedział - Dzień dobry. Chodźcie usiąść przy kominku. Na pewno zmarzliście...