– Yhym. – Odpowiedział Szymon na pytanie Maćka brzmiące ‘Hm?’.
Ci dwaj ośmioletni chłopcy wlewali właśnie truciznę „wyciśniętą” z jakiegoś krzaka do studni. Wokół nich panował mrok, był środek nocy. Naokoło studni domy, lecz nikt tego nie widział.
– I niech im ziemia miękka będzie. – Dodał jeszcze Szymon kończąc zatruwanie.
A nie były to zwyczajne dzieciaki. Nikt nie wiedział kto ich matką i ojcem, ani jakie uczucia oraz myśli kryją się w tych małych łebkach.
<>
– Tfu! Tfu! Pies tam nasrał? – Były to ostatnie słowa zdychającego właściciela jednego z wielu psów w tej wsi.
<>
Szymon wraz z Maćkiem siedzieli pod drzewem, gdy słońce już zachodziło. Pomarańczowe promienie oświetlały ich zeżarte przez ospę twarze.
– Ile tam tego masz? – Spytał Maciek, przeżuwając ostatni kęs jakiegoś brudnego chleba.
– Jeszcze starczy. – Odpowiedział.
<>
W tą noc kolejna studnia, wraz z jej użytkownikami poznała ten słodko-gorzki smak.
<>
– Na naszej ziemi wybuchła zaraza! Naszej! Tylko naszej! Rozumiesz matole?!?– Krzyczał hrabia Geklavnik do swego starszego syna.
– Yhy. – Odpowiedział syn drapiąc się niemiłosiernie po „ptaszku”.
– Co więc począć? – Ostudził głos Geklavnik.
– Yyyy…
<>
Wielka brama upadła z hukiem. Tuż za nią, z zamku wyszło kilkaset żołnierzy na wierzchowcach i dwa razy tyle pieszo. Zanim brama zamknęła się z jeszcze większym trzaskiem, do wewnątrz wśliznęły się dwie małe postacie.
– Ludności tutaj aż osiemsetek. – Poinformował Szymon.
– Ale gdzie tutaj studnia? – Spytał Maciek.
– Eeee, po co studnia. Jeden zachoruje, reszta za nim. – I ruszyli wąską uliczką.
<>
W kącie ciemnej uliczki spał żebrak. Jeden z chłopców położył mu kawałek chleba na kolana, po czym uderzył lekko w twarz. Biedak obudził się, zobaczył pokarm, lecz ofiarodawca już zniknął. Bez namysłu zjadł to co dostał.
Tego dnia wygasł ród Geklavników.
<>
Szymon siedział pod drzewem i wsłuchiwał się w krzyki bólu.
– Skończyło się. – Powiedział Maciek.
– A to wracamy do domu. – Znalazł rozwiązane Szymon.