Imię: William
Nazwisko: Butcher
Wiek: około 50 lat
Wzrost: 178 cm
Waga: 87 kg
Rasa: Człowiek
Statystyki:
SIŁA przeciętna
WYTRZYMAŁOŚĆ powyżej przeciętnej
SZYBKOŚĆ powyżej przeciętnej
ZRĘCZNOŚĆ przeciętne
MĄDROŚĆ poniżej przeciętnej
PSYCHIKA poniżej przeciętnej
Inwentarz:
Głowa ::
Szyja ::
Korpus :: Znoszona, skórzana kurtka. Pod nią biała koszula z niskiej jakości jedwabiu.
Ręce :: Rękawice skórzene z ćwiekami na kostkach.
Prawa dłoń :: Miecz krótki (prosty) z ichniej stali.
Lewa dłoń :: Miecz krótki (prosty) z ichniej stali.
Nogi :: Luźne, szare spodnie z grubego materiału. Na stopach solidne i wysokie, ale lekkie skórzane buty.
Palce ::
Sakiewka: 50 sztuk złota
Historia:
~ Ojczyzna
William? Eee... Ach! O Wila się pytasz. Tak znam, znam. Znałem raczej... Niezły skurwensen z naszego Wila, hehe. Ale brakuje go tu. Ech... Polej no jeszcze to Ci co nieco o nim opowiem jak takiś spragniony informacji... O właśnie... Już mi się podobasz. Ale widać, żeś nietutejszy... Tak, tak. Nie o tym miałem. Zatem o Williama Ci chodzi? Tego Williama? No bez nerwacji... Uściślić wszak muszę... Bo to jeden się tu William kręci? Rzeźnik mu było. Butcher znaczy się. Ale i tak każdy wołał Rzeźnik. Wszystko byłoby pięknie gdyby to się jeno od nazwiska jego brało... Ale nie. Wystarczyło, że wziął do ręki kawałek ostrego żelastwa, a zamieniał się w prawdziwego rzeźnika... Potrafił ci on machać mieczem. Jak to się mówi...? Miał fach w ręku, hehe. I lubił robić mieczem. Wiele krwi na ulicach upuścił... Najmował się gdzie popadło. Kogoś popilnować, kogoś nastraszyć, innemu obciąć to i owo... Sam rozumiesz. Wyrobił się chłopak. Można było na nim polegać... Jak miał na kogoś robotę to prędzej, czy później go dopadał. Z czasem zaczął się cenić. I nie dziwota. Mało było takich jak on. Zdawał się nie mieć sumienia, do tego umiejętności, solidność... Zresztą co ja Ci będę tłumaczył. To jasne przecież. Zaczęli go najmować Ci wyżej postawieni... Tam bardziej subtelna robota, ale dawał radę. Poza tym jako ochroniarz sprawdzał się świetnie. Doceniali go. Ale swój chłop był. Nie zapominał, że wylazł z rynsztoka tak ja my tu wszyscy... No juz, już. Wiodło mu się całkiem nieźle, aż do czasu kiedy dostał robotę na jakiegoś oficjela... Czy pies wi kogo. W każdym razie wmieszał się nasz William w politykę... No i wyszło jak wyszło. Wykonał zlecenie, ale się okazało, że potrzebny był tym szlachetkom jakiś kozioł ofiarny... I złapali go tuż po robocie. Wszystko ponoć było ustawione już dużo wcześniej... Ech. Kufelek by się jeszcze jakis zdał, bo na starość to i w gardle zasycha... Hehe. Swoją drogą, straszne szczyny tu podają... No ale wracając. Mieli go stracić. Ale jakimś cudem im się wywinął. Ludziska gadają co nawet kilkunastu zabił zanim się wydostał z mamra... Ale kto by to sprawdził? Się pieprzeni mundurowi nie przyznają. Zaszył się Rzeźnik gdzieś na kilka dni. Szukali go namiętnie, hehe. Widziano go potem kilka razy w porcie, o tu, niedaleko. A potem... Kamień w wodę. Gdzieś przepadł. Znikł. I tu też różne wieści da się zasłyszeć... Jak na moje to załapał się na jaki okręt i udał się gdzie w świat. Niech mu się wiedzie, hehehe. Stąd statki jeno na wschód płyną, ale tam przyszłości nie ma... Nie dla niego. Wszędzie listy gończe. Ruszało wtedy kilka wypraw co to miały dotrzeć do jakichś nowych ziem... Może się na któren z nich zaciągnął. Kto go tam wie... Jak go rozpoznać można? A to się waćpan zamierzach wybrać za nim? Mówię, już mówię... Spokojnie... Nie był Ci on wysoki, ale widać że krzepy trochę ma. Któtko się ciął... Oczy szare zdaje się... Tak. Nie pomylisz go pan z nikim. Polik ma prawy straszliwie pocharatany... Długa historyja. Pozszywali mu go niby i opatrzyli, ale się paprało... Koniec, końców blizna paskudna i bezkształtna mu tam została. Uśmiech miał potem upiorny, hehe. Co ja wasześci powiedzieć jeszcze mogę... Zawsze spokojny był. Jakby nawet za spokojny... Ale wypić lubił. O! W piwie się lubował bardzo. Ciekawe czy tam też mają... Mało raczej mówił. Więcej słuchał, ale jak już mówił to czasem musiał nam nawet ze dwa i trzy razy powtarzać co byśmy załapali... Cholera go jasna wie, gdzie on do szkół chadzał. Dla swoich dobry, a dla wrogów... Nie życzę wam, co byście mu w drogę weszli. Niby taki niepozorny, a we łbie tyle zmyślnych sposobów na wykończenie człeka siedziało, że hej... Ludziska gadają co nawet i 3 dni taki jeden zdychał... Bodajże ojca Wilowego pobił, świeć Panie nad jego duszą. Starego znaczy się. Ach! Nasz William się nigdy nie przekonał do palnej broni... Znaczy jak mus to korzystał, ale nie szło mu specjalnie... Za to mieczem, czy nożem każdym robić umiał. A skąd ja wiem? Bośmy niejedną fuchę razem odwalili, hehe. Kiedyś to było... Ech. Teraz człek stary... Niedowidzi, niedosłyszy. Członki już nie zawsze słuchają... Młodszy był sporo, kiedyśmy się poznali. U mnie już szósty krzyżyk nad duszą, hehe. U niego pewnie piąty jakoś tak bydzie... E? A jego gdzie wcięło? Ech... Tym młodym to teraz wszędzie spieszno...
~ Imperium
Z pamiętnika:
Dzwiny kraj... Ludzie jacyś tacy mniejsi się wydają. Wszystko czarne włosy. A ich język! Ha. To ci dopiero zagadka. Szczęściem nie my pierwsi tu dopłynęliśmy i znalazł się jakiś tłumacz. I jakieś blade twarze. Zaiste dziwne zwyczaje panują wśród tej żółtawej ludności. System nadal feudalny utrzymują, a przecież technologię opanowali nawet lepszą niż my. No i w końcu postęp wymaga zmian i rewolucji... Może tylko u nas? No nieważne. Całkiem tu przyjemnie. Mimo wszystko... Największą barierą będzie ich język i zwyczaje. Ale ten misjonarz, który przybył tu długo przed nami, wydaje się być sympatycznym człowiekiem i był rad, że może komuś o tym wszystkim opowiedzieć. Będę musiał się koło niego zakręcić. Ach! I robotę trzeba jakąś znaleźć... Ale to też będę musiał się wypytać u któregoś z wcześniej przybyłych. Ale nie u księdza, hehe. Może mu się nie spodobać mój fach. Naprawdę tu przyjemnie.
No! Nie jest źle. Chwytam już język. Księżulo, Jonatan mu na imię, jest poprostu wniebowzięty, że ma kilku uczniów. Chyba się człowiek minął z powołaniem... No ale nie moja brocha. Hah! I nawet robotę znalazłem. Cóż... Nie jest to szczyt moich aspiracji, ale lepsze to niż nic na początek. Sadzenie... Jak oni to nazywają? Ryż? Chyba tak... Paskudna robota w sumie. Człowiek schodzi na suchy ląd, żeby cały dzień po kolana w wodzie brodzić... Ale to już końcówka. Lada dzień zapłacą i będzie można się gdzieś zakwaterować może... Stodoła jest całkiem przytulna, ale bez przesady.
W końcu zaczynam się dogadywać w tym ich śmiesznym języku. Ale patrzą na mnie spodełba... Nie ufają cudzoziemcom chyba. Całe szczęście, udało mi się zachaczyć u jakiegoś kupca w roli ochroniarza. Hehe... Jak ziemia długa i szeroka, wszędzie można znaleźć te same bandyckie szajki. Mały sklepik na przedmieściach. Całkiem przytulny pokoik. Pensja przyzwoita. Zaczyna się wszystko prostować. Swoją drogą... Śmieszne mają tutaj miecze. Może tylko u biedoty takie? Bo ci trzej wczoraj, którzy przyszli odebrać haracz nie wyglądali na zamożnych. Chociaż nie... *kleks z krwi* Stal świetnej jakości... Lepsza niż mój krótki miecz. A to ci dopiero. Muszę się zakręcić koło jakiegoś kowala. Niech mi zrobi z tego samego nowy. O! To jest myśl. Trzeba dbać o wizerunek przecież.
Hah! Nasłali na mnie jakiegoś pajaca w czarnych śpiochach... Echh... I co oni myśleli, że się dam zaszlachtować we własnym łóżku byle komu? Ach, tej samej nocy zginął też księżulo. Cóż... Chyba go powiązali ze mną. Zabawa się zaczyna rozkręcać.
Mam w końcu nową broń. Ależ ten facet miał dziwną minę! No i nieźle sobie policzył... Ale nie ma chyba lepszych kowali od nich. Kurde... Jaki lekki, a przecież to prawie półtorak... Później koniecznie muszę tu wrócić. Dobrej stali nigdy za wiele przy sobie... Kiedy wróciłem, czekało na mnie dwóch żółtych. Ale ubrani jacyś tacy dobrze byli i miecze widać pierwszorzędnej próby mieli. Hah! Jakaś szycha chce się ze mną widzieć. Tamten kupiec wypłacił mi należności i dorzucił jeszcze trochę. Że za nienaganną służbę? Coś tam ględził... Widac było, że się chciał mnie pozbyć. Ale cóż... Grosz się liczy. Ciekawe tylko co to za jeden che mnie widzieć?
Okazało się, że to też kupiec... Tylko, że ten był o niebo bogatszy od tamtego. Hah. Faktycznie szycha tutaj. Lekcje etykiety się przydały, bo ten koleś myślał chyba, że jest szogunem... Wszystko dokładnie tak jak Jonatan opisywał. Widać facetowi się w głowie przewróciło od nadmiaru kasy, hehe. Za szlachcica się uważał... Ale co mnie do tego? Dostałem fuchę! Hah! Znów miałem ochraniać, ale tym razem dom publiczny... Oj, świetna robota. Chociaż co jakiś czas zdarzało się, że ktoś nie chciał płacić, albo przyłaził jeden z drugim obesrańcem i chcieli, żeby płacić... Trochę się człowiek rozerwał. I treningu zażył. W końcu jakby tak siedzieć z tyłkiem i nic nie robić, albo zapieprzać w polu to ręce zapominają ruchów. Pokoik mam przytulny w tym przyytku rozkoszy. I dziewczynka się jakaś znajdzie zawsze do towarzystwa. Oczywiście w ramach zapłaty, hehe. Sprawiłem sobie dwa krótkie miecze. Proste. Wedle naszej modły. Całkiem przyjemna odmiana. Jeszcze lżej na ręku, a możliwości nowych ruchów masa. I weselej jakoś tak się robi jak człek macha. Chcieli mnie małpiszony kurtki pozbawić... Ledwom ją wyratował bo spalic chcieli! Po moim trupie. Nie dałem. Nie podoba się im mój strój coś. Szczególnie jak mam się stawić w domu tego, no... Pracodawcy mojego, znaczy się. Ale chyba powoli się przyzwyczajają.
Dzisiaj zarżnąłem jakiegoś żółtego wojownika... Cholera dobry był. Te ich śmieszne miecze we wprawnych rękach potrafią nieźle zajść za skórę... Ale się chłopak pogubił, kiedy w ruch poszły dwa ostrza. Ledwom dziada położył... Ale nie tacy próbowali. Odesłał mnie ten żółty popapraniec gdzieś na wieś... Że niby mam odpocząć? Kilka draśnięć to nic poważnego... Tydzień, dwa i mogę wracać.
Już drugi zasrany miesiąc siedzę na tym zadupiu! Ech. Ale przynajmniej źle mnie nie traktują... Od czasu tamtej walki jakoś tak nawet z szacunkiem?
W końcu wróciłem! Ale zamiast przytulnej posadki w zamtuzie, dostała mi się grubsza robota... O wiele grubsza. Z miejsca zaczęli mi się kłaniać, a ten żółty z kasą mianował mnie dowódcą swojej osobistej ochrony. To ci dopiero... Ach. A tamten koleś, którego zabiłem to niby jakiś ronin był... Że niby kiedyś samuraj wielki. Powiadają, że potrafił machać mieczem jak mało kto. Rozumiem już skąd te względy. Hah. Ma się te wprawę jeszcze!
Kiedy to ja ostatni raz tu zaglądałem? Kilka lat minęło... Nie mam pojęcia co się kurwa porobiło. Walczyliśmy z tymi popaprańcami, dzikusami. Ach, no wszystkich brali pod broń... To i ja poszedłem. Wojna jak wojna. Zawsze można się rozerwać trochę, nie? Ta ich, znaczy się naszych, wielka machina... Potem niewiele już widziałem, bo martwiłem się tymi dzikusami koło siebie. Ilu położyłem? A cholera jedna wie... Ciąłem jak głupi, ale ich było zbyt wielu... Potem nagle wszystko się urywa... Co się kurwa stało to pojęcia nie mam... Ale jak się obudziłem to przedemną stał wielgaśny mur. Jakim kurwa cudem się tu pojawił!? Nie wiem... Co się stało z dzikusami? Hej... Przecież ja powinienem być martwy... Jak i większość żółtych. Tym czasem wszystko wróciło do normy. Wszyscy są cali i zdrowi. Tylko ten cholerny mur. Nawet dwa! Dwa pierścienie muru opasają Imperium. O co chodzi? Nie mam pojęcia... Cóż. Trzeba znów poszukać garnuszka. Nie mówiłem? Mojego pracodawce ścięli na rozkaz nowego szoguna. Nie wiem o co im poszło... Wolałem nie wnikać. W każdym razie zostało mi tylko to co na sobie, ten pamiętnik, kilka monet w kieszeni, miecze... Niestety reputacja zniknęła wraz z byłym szefem. Także czas zaczynać wszystko od nowa. Ech. A piąty krzyżyk już stuknął...
[nie sprawdzałem, więc pewnie masa błędów O.o ale przy takiej długości nie chciało mi się
miało wyjść dużo krótsze, ale tak jakoś mi się dobrze pisało~]
Postać do Pierścienia Uwa. Do Lesija.