Archiwilimłoteczkopodobn Wielki Wezyr
Liczba postów : 619 Age : 36 Skąd : Z zachodu Registration date : 19/11/2008
Karta Postaci Imię i Nazwisko (przydomek): Mag Eustachy Inwentarz: Wygląd: Łojezu!
| Temat: Jan co nazwisko miał, ale zapomniał Czw Lis 20, 2008 8:59 am | |
| Imię: Jan Nazwisko: Miał, ale zapomniał Wiek: 23 lata Wzrost: 198 cm Waga: 81 Kg 253 Gram
Rasa: Człowiek
Statystyki: (Pełen opis w dziale "Statystyki")
SIŁA : Poniżej przeciętnej[-1] WYTRZYMAŁOŚĆ : Znacznie poniżej przeciętnej [-2] SZYBKOŚĆ : Poniżej przeciętnej [-1] ZRĘCZNOŚĆ : Powyżej przeciętnej [+1] MĄDROŚĆ Powyżej przeciętnej [+1] PSYCHIKA : Znacznie powyżej przeciętnej [+2]
Inwentarz: (Zostawiamy puste, bądź wpisujemy podstawowe śniadanie)
Głowa :: Włosy, oczy, nos, uszy, usta Szyja :: skóra od głowy aż do tułowia Korpus :: Koszula lnia, niezbyt czyta. Ręce :: kontynuacja koszuli wymienionej powyżej Prawa dłoń :: pięć palców, w tym jeden przeciwstawny kciuk Lewa dłoń :: pięć palców, w tym jeden przeciwstawny kciuk Nogi :: spodnie lniane, brudniejsze od koszuli, na stopach buty (zabrudzone w stopniu podobnym do spodni) Palce :: po jednym paznokciu na każdym (tych u nogach też).
Sakiewka: 50 sztuk złota
Historia: Halo!? Kto to jest? … Acha! Oj, przepraszam, myślałem że jesteś podłym demonem z czeluści, który chce mnie zabić. A nie wiesz, że jak się do kogoś przychodzi, to się puka? Tak jasne, to że to jest środek polany nie oznacza, że masz tak niekulturalnie mnie nachodzić! Dobra, dobra jak chcesz to możesz sobie usiąść. Ale zadam ci jeszcze jedno pytanie – jesteś prawdziwy? To wcale nie są głupie pytania! Bo widzisz, mówią że mam zwidy, że jestem szalony. A to wszyscy są po prostu ślepi! Dobra, opowiem ci wszystko od początku. Gdzie się urodziłem, to ja zielonego pojęcia nie mam. Gdzieś. I tak zaraz stamtąd pojechaliśmy, bowiem moi protoplaści byli szacownymi właścicielami objazdowego cyrku – no wiesz, krasnoludy bez brody, dzikie krokodyle, balet Niziołków, te sprawy. No, biedni toto moi starzy nie byli, to na pewno. O owym cyrku zbyt wiele opowiadać nie będę, bo i nie ma co opowiadać – pewno dalej gdzieś sobie jeździ, a mój szacowny staruszek zapomniał nawet o moim istnieniu. Ale po kolei: tak więc jeździłem sobie z cyrkiem, trochę pomagając, ale więcej to się obijając. Staruszkowie, ludzie szacowni, w wieku moich lat dziesięciu postanowili wysłać mnie do szkoły, o! I to był w sumie początek końca. Coś zaczęło się dziać już w tej paromiesięcznej drodze do owej szkoły, której nazwa i tak jest już całkowicie nieważna. Czemu nie ważna? Bo spłoneła! Nie tam, żadna inwazja, ja ją spaliłem. Ale nie przerywaj mi: No więc już po drodze zaczęło się dziać źle, chociaż nie było to jeszcze nic takiego – troche mi się droga dłużyła, więc wymyśliłem sobie przyjaciela. No, większość dziesięciolatków tak robi, ale przeważnie ich wymyśleni przyjaciele nie rzucają cienia, nie hałasują przy jedzeniu i są trochę bardziej wyimaginowani. Cóż, mój nie był, a raczej nie jest, prawda Toudi? Jasne jasne, nie widzisz go – przecież mówię, że wszyscy ślepi jesteście. Na czym to ja? Ah, tak… No to z Toudim podróż jakoś minęła. Po dotarciu do szkoły zamieszkałem razem z masą trochę starszych chłopców. Taka wielka sypialnia, wiesz o co chodzi, nie? No to nauka szła mi całkiem dobrze, nauczyłem się czytać, pisać, liczyć, i w czorta innych rzeczy. No, ale nauka to była chyba jedyna rzecz, jaka mi wychodziła. Po zajęciach byłem szykanowany – czy można sobie wyobrazić lepszą ofiarę do bicia, niż mały chłopak z prowincji, którego ledwo było stać na opłacenie czesnego? No cóż, może można, ale moi współlokatorzy się nie starali. W efekcie coraz bardziej odsuwałem się od ludzi, chowałem po kątach, przesiadywałem samotnie w bibliotece. Fakt, wiedzy dzięki temu mi przybywało, ale z moim umysłem nie działo się dobrze – zaczynałem słyszeć i widzieć rzeczy, których nikt inny nie widział, ani nie słyszał – postacie, głosy, kształty, wzory, ruchy, kolory. I… nie było mi z nimi źle… żaden z tych głosów mnie nie krzywdził, żaden kształt nie był straszny… a może i był, większość ludzi bałaby się chyba trzymetrowego stwora z mackami, ale ja czułem od niego ciepło… jakieś przywiązanie. Podobało mi się z nimi – spędzałem z nimi miło czas, a to, że dla innych wyglądało jakbym mruczał coś do siebie, trochę ich ode mnie odstraszało. I mój wzrost też… bo to wszystko nie działo się w ciągu dni, ani tygodni, tylko spokojnie narastało latami… przez które trochę urosłem, co chyba widać, nie? Uczyłem się w dalszym ciągu dobrze. Może nie byłem prymusem, lecz jakoś sobie radziłem. Szczególnie iż widziałem znaki, które mi pomagały. Nie no, naprawdę – profesor wchodził na salę, a ja słyszałem, po prostu słyszałem głos mówiący do mnie „uważaj, on dzisiaj będzie pytał z psalmów”, więc zdążałem jeszcze szybko sobie je przypomnieć. Naprawdę nie było źle. Ale moje zmysły ewoluowały dalej, zaczynałem widzieć mniej przyjazne rzeczy, niektóre całkowicie potworne, wierz mi. Ale i wtedy nie bałem się zbytnio… moja „świta” zawsze potrafiła zapewnić mi samemu bezpieczeństwo. Gorzej z innymi. Wiesz jak to jest siedzieć w ławce podczas lekcji arytmetyki, kiedy widzisz że za twoim kolegą – i to jednym z tych nielicznych, którzy nigdy ci nie dokuczali, skupia się mrok i wyraźnie stara się w jakiś sposób dostać do jego umysłu? No jasne, że rzuciłem mu się na pomoc… Za pierwszym razem dostałem tylko karę chłosty… niestety, byłem wtedy jeszcze naiwny, więc podobny „wybryk” powtórzyłem parę razy. W końcu przyszedł sam dyrektor i porozmawiać ze mną … słyszałem jego słowa, wiedziałem co oznaczają, ale uderzyło mnie co innego - ten człowiek był zły! Uśmiechał się, miał poczciwą twarz, ale ja widziałem zło wylewające się z jego ust, nosa, zostawiające plamy tam gdzie stał. Wtedy się przeraziłem, zacząłem krzyczeć, wrzeszczeć, drzeć się jak – hehe- opętany. Ale nikt nie widział tego co ja, nikt mnie nie rozumiał. Stwierdzono, że jestem niepoczytalny. Wydalono ze szkoły i zamknięto w Wierzy Błaznów. Tak… to zdecydowanie nie było miłe przeżycie, nie zagłębiając się w szczegóły. Ale nie byłem na szczęście sam. Nigdy nie jestem sam. I miałem dużo czasu na myślenie. Wiedziałem już, żem wariat. Wskazywało na to dobitnie miejsce, w jakim się wtedy znalazłem. Ale cóż, nie moja wina, że ludzie są ograniczeni i nie widzą tego co ja. Wyniosłem z tego bardzo wielką życiową naukę. Dla ludzi jestem wariatem. W sumie mógłbym spędzić w wieży całą wieczność - jeść dawali, pić też, za zimno nie było. Ale nie mogłem – wiedziałem że muszę powstrzymać dyrektora. Po prostu musiałem – ten człowiek mógł w każdej chwili wyrządzić niewyobrażalne zło. Przyjaciele podpowiedzieli mi jak mam go powstrzymać. Przestałem mamrotać pod nosem. Zacząłem zwracać się grzecznie i uniżenie do opiekunów, a kiedy pytali czy widzę coś czego oni nie widzą, odpowiadałem że nie. Wykonywałem każde ich polecenie. Po pół roku uznali iż jestem wyleczony. Wypuścili mnie, dając nawet w prezencie ubranie i trochę grosza na drogę. Od mojego zamknięcia minęło już półtora roku, maiłem wtedy wiosen osiemnaście. Półtorej roku marnego jedzenia, braku słońca i ruchu odbiło się nielicho na mojej aparycji. Zresztą, zaraz po wyjściu dodatkowo oszpeciłem się rozcinając wargę – nic specjalnego, najnormalniej w świecie wypieprzyłem się na bruku, pechowo lądując na jakiś dziwnie wkopany w ów bruk kamień. Tak więc wyglądałem tragicznie, czyli w sam raz żeby zostać ciulem w mojej dawnej akademii. Nie było z tym większych problemów. Popracowałem miotłą może z miesiąc, aby stać się integralnym elementem krajobrazu, a następnie wcieliłem mój plan w życie! Przyjaciele podpowiedzieli mi jak. Nie będę wdawał się w szczegóły, ale spory wkład w to miała świeca, sznur i sporo mąki. Plan się powiódł. Co prawda wzieło i się wydało że to ja, więc musiałem zwiewać z miasta, gminy i powiatu, ale fakt o tym, że właśnie siedzę naprzeciw ciebie świadczy, że złapać się mnie nie udało. Od tamtego czasu minęło ponad cztery lata. Przez ten czas włóczę się to tu, to tam z moją wesołą gromadką widział i pomagam ludziom. Przeważnie potem musze uciekać, bo ludzie raczej nie wiedzą, że właśnie im pomogłem, a tłumaczenia nie na wiele się zdają. Pytasz, dlaczego ci to wszystko opowiadam? Bo słuchasz. I widzę, że nie jesteś złym człowiekiem. Nie martw się tymi co cie ścigają, nie dotrą tutaj wcześniej niż za dwa dni, nie potrafią poruszać się lasami. Że skąd wiem? Przyjaciele mi powiedzieli….
Do mg: Jan nie ma żadnych paranormalnych mocy – po prostu NAPRAWDE jest szalony. Ale przy tym cholernie inteligentny, chociaż sam nie zdaje sobie z tego sprawy – większość „podpowiedzi i wskazówek” które uzyskuje dzięki przyjaciołom, to wytwór jego nieświadomej dedukcji i analizy. Chociaż… kto wie Wink. [Nad Widziadłami kontrole sprawuje MG]
Budda mówi, że zaopiekować się mną musi No_Name | |
|