Imię: Rynn "Rosomak" Xigernoth
Wiek: 20
Wzrost: 177 cm
Waga: 84 kg
Rasa: Człowiek
Statystyki:
SIŁA - przeciętna
WYTRZYMAŁOŚĆ - przeciętna
SZYBKOŚĆ - przeciętna
ZRĘCZNOŚĆ - Znacznie powyżej przeciętnej
MĄDROŚĆ - poniżej przeciętnej
PSYCHIKA - poniżej przeciętnej
Inwentarz:
Głowa ::
Szyja ::
Korpus :: Skórzana kurtka nożownika z paskami po wewnętrznej stronie do włożenia noży
Ręce ::
Prawa dłoń ::
Lewa dłoń ::
Nogi ::
Palce ::
Sakiewka: 75 sztuk złota
Historia:
Urodziłem się w rynsztoku. Nie naprawdę oczywiście. Raczej wychowałem się w rynsztoku. Byłem wyrzutkiem przybłędą, niechcianym dzieckiem. Zacznijmy od początku.
Jestem Rosomak. Oczywiście nie jest to moje prawdziwe imię. Nazywam się Rynn Xigernoth i jestem synem jakiegoś nadzianego rycerza i królewskiej służki. Nie pamiętam swoich rodziców, ojciec z pewnością o mnie nie wiedział i wątpię bym tego chciał. Matki tym bardziej nie kochałem - wyrzuciła mnie za drzwi i poszczuła psami, gdy stałem się zbyt duży, by schować mnie w małym pokoiku przy stajni. Nawet się później ucieszyłem, gdy niedawna rebelia powiesiła wszystkich w zamku - szlachtę, służbę, rodzinę królewską, a królewskie harty zarżnięto.
Jak wspomniałem, wychowałem się w rynsztoku. W brudnym, lepiącym się zaułku, między zamtuzem a pobliską manufakturą świec. Pewnie skończyłbym jak reszta, gdyby nie odnalazł mnie pewien jegomość.
Wiem, że to straszna ckliwa historyjka. Przychodzi człowiek i ratuje od nędzy. Tylko w prawdziwym życiu coś takiego miałoby miejsce.
Ów osobnik nazywał się Kalhanoo i był cyrkowcem. Ściślej - połykaczem ognia w wędrownym cyrku dziwadeł. Potrzebowali świeżej krwi. Nic dziwnego, że mnie przyjęli. Gówniarz byłem, ledwo co miałem osiem lat.
I w ten sposób nauczyłem się cyrkowego fachu. Kalhanoo rzecz jasna nie pokazał mi sztuki połykania ognia, tez chciał zarobić na życie.Nauczyłem mnie jak rzucać nożami. Poprzedni nożownik zmarł, gdy wypadł z rytmu, wbijając sobie sztylet w oko. Ja byłem nie lepszy na początku. Widzisz tę szramę od skroni po środek głowy? Nawet jeszcze nie zacząłem. Nóż spadł mi z szafy na łeb. Bolało jak cholera, więc się szybko nauczyłem i ani razu już nie opuściłem.
A później było coraz lepiej. Bawiliśmy się i radowaliśmy głupią tłuszczę prostymi sztuczkami. Kalhanoo z lewej dmucha mi ogniem nad głową, bliźniaczki po prawej wykonują artystyczne popisy, a ja rzucam nożami. Piękne czasy... Nie, to nie jest zła! Opowiadam dalej.
Akurat byliśmy w Bagnistym Oku. Spore miasto w dojściem do morza. Łatwo o zarobek, bo ludzie lubią się pośmiać z cudaków po morskiej podróży. Dużo zarobiliśmy na występie. Za dużo.
Zaatakowali nas gdy wyjechaliśmy z miasta. Niewiele widziałem, bo jedna z bliźniaczek wsadziła mnie pod koc na wozie. Dzięki jej za to po stokroć. Słyszałem jedynie świst strzał, krzyki i wrzaski, świst szabel i szaleńcze okrzyki. I nagle wszystko ucichło. Znaleźli mnie szybko, trząsłem się ze strachu jak osika.
Wpierw chcą rozedrzeć na sztuki, ale widzą noże u mnie przy boku. "Rzucaj gówniarzu, rzucaj!" wrzeszczą i jazgoczą. Bałem się jak cholera. To była banda Żylety, najgorsze bestie ze wszystkich. Co im dzieci? Co im kobiety? Zaszlachtować wszystkich!
Rzucałem, trząsłem się straszliwie, ale nie opuściłem żadnego noża. Wiedziałem, że oni tylko na to czekają. Ale nie opuściłem.
"Smark dobrze rzuca" mówi jeden z nich i klepie mnie po plecach. "Przyda nam się trochę rozrywki po rozbojach"
To był Żyleta. Terror w ludzkiej skórze. Syn samego ojca Belzebuba i matki Nienawiści. A ja dołączyłem do jego bandy.
Nauczyli mnie swojego własnego stylu walki. Brzydkiej siekaniny ciosów i niehonorowych uderzeń. I na tym ich dobroć się skończyła. Rzeczy... których się dopuszczali nie mógłbym nawet sobie wyobrazić. Nie sądziłem, że ktokolwiek jest zdolny to takich okrucieństw. A mówią, że to człowiek jest stroną zagrożoną przez ciemne moce. Gówno prawda! Szatan schowałby się pod stołem, gdyby zobaczyli uczynki chłopców Żylety, a najpodlejszy demon podwinąłby kieckę i potruchtał do mamy. Nie chcę wspominać co robili. Nie chcę pamiętać.
Odłączyłem się od bandy jak miałem siedemnaście lat. Wcześniej się bałem. Nie wiedziałem, jaką podłość mogą uczynić uciekinierowi, ale nie chciałem wiedzieć. Mieli dużo lat doświadczeń i bujną wyobraźnię.
Zasypiasz? Już zaraz kończę. Później wszystko potoczyło się w miarę normalnie. Pracowałem, głodowałem, czasami kradłem. I zabijałem, jak kto bogaty miał problem z jakimś nieprzyjemniaczkiem. W końcu otrzymałem przydomek Rosomaka.
Skończyłem. Widzisz więc teraz, mości karczmarzu, że niejedno przeszedłem i niejedno wycierpiałem. Jak każdy w sumie w tych pieskich czasach. Więc czy zważywszy na moją paskudną przeszłość, mogę teraz liczyć u Ciebie na darmowe piwo?
A za MG poproszę kogokolwiek, kto ma jeszcze wolne miejsce.